piątek, 7 października 2011

Konstrukt absurdu by Dawid Szymański


Ze względu na to, że cała informacja o phoebe może być zmieniona, odchodzi się od używania w stosunku do nich zwrotów jak powinieneś, czy powinnaś, gdyż w każdej chwili może zostać, w zależności od upodobań, zmieniona informacja o płci, więc określanie ich w ten sposób mogłoby być czasem niewygodne, dlatego w stosunku do nich oraz do wszystkich na krzywej progresu od phoebe w górę ku inkluzji ultymatywnej, oraz deformantów używa się nowego rodzaju gramatycznego, tzw. postludzkiego - np. powinnuś, słyszałuś, zrobiłu, postanowiłu.

- Artykuł z wikipedi na temat powieści SF J. Dukaja „Perfekcyjna Niedoskonałość”


Nie tak dawno temu, na którymś z portali informacyjnych, przeczytałem entuzjastyczną wiadomość, z której dowiedziałem się, że płeć to nic innego jak „konstrukt społeczny”, do czego to ostatnio doszła w swej mądrości Unia Europejska (do podobnych wniosków doszła też ONZ -przyp. red.).


Z początku spodziewałem się kolejnego daremnego biadolenia o „genderze”, na którym to zagadnieniu rzesze darmozjadów zarabiają pieniążki udowadniając wszem i wobec, że sam fakt posiadania takich lub innych genitaliów jeszcze o niczym nie świadczy, a orędownikami tej światłej idei są zwykle obcięte na krótko, monstrualnych rozmiarów babochłopy. Jednak tym razem chodziło o coś innego. Wszechwiedząca Unia ustaliła mianowicie, że coś takiego jak płeć de facto nie istnieje, a jest jedynie wynikiem uwarunkowań społecznych i kulturowych. Czyli, że – idąc tym tropem – w odpowiedniej kulturze, mężczyzna niekoniecznie musi nim być, i tyczy się to zarówno roli społecznej, jak i – najwyraźniej - biologicznej. Jak dobrze, że wreszcie ktoś nam, umęczonym własnymi ograniczeniami masom wyjaśnił tę palącą kwestię. Pytanie tylko – czy zatem mężczyzna, w odpowiednich warunkach będzie też mógł urodzić dziecko…? Wszystko wszak zależy od oczekiwań i presji społecznej, która sama w sobie jest ograniczająca jednostkę i narzucająca się, a więc w gruncie rzeczy trzeba z nią walczyć. No bo jakże to – w nowym, wspaniałym świecie XXI wieku mielibyśmy czcić jakieś ciemnogrodzkie ograniczenia woli i ciała jednostki? Każdy ma prawo być, kim chce, i Natura niech lepiej siedzi cicho, bo sama oberwie, albo jeszcze ktoś ją wyzwie od faszystki.
Kontynuując, teoria (a w zasadzie już chyba praktyka) ta daje bardzo wygodne podłoże pod akceptację, a nawet promocję na przykład transseksualizmu, który dawno przestał być uważany za zaburzenie – zatem z czasem zacznie zapewne być normą, no bo w świetle europejskiego neołysenkizmu płeć nie ma przecież znaczenia. Idąc dalej w porównania, można przywołać szaleństwo zwane bodajże „feminizmem dekonstruktywistycznym”, który zakładał, iż na naszej planecie istnieje w zasadzie 7 miliardów płci, gdyż nie można ustalić jej definicji (tyczy się to tak płci biologicznej, jak i psychicznej – swoją drogą to podobno też normalne, kiedy kobieta czuje się mężczyzną, ot po prostu zwykłe niedopasowanie ciała do mózgu, łatwe do korekcji), a każdy człowiek jest zbyt unikatowy, by zamykać go w sztywnych i krzywdzących ramach przeżytku zwanego płcią biologiczną. Nic, tylko przyklasnąć autorom, z których zapewne ś.p. Trofim Łysenko byłby dumny. Jaka szkoda, że sam nie zdołał do tych wniosków dojść i ogłosić ich – wtedy dopiero można byłoby pokazać całemu wstecznictwu, że ich irracjonalne tezy obalono już pół wieku temu!

Szkoda słów. Teorie UE w zasadzie bardziej mnie bawią, niż przerażają zwłaszcza, że nieważne ilu starań dołożą ci wszyscy frustraci, wciąż zwykłe prawa natury będą triumfować, czy się to komuś podoba, czy nie. Trudno mi wyobrazić sobie zwykłych ludzi tłumaczących dzieciom, że nie mają płci – głoszenie tych bredni to raczej domena „aktywistów”, nowoczesnych ludzi, którzy nie mają dzieci i mieć ich nie będą, a w ogóle pewnie dzieci to też przeżytek i archaizm.
Świat muzułmański czy buddyjski z kolei, jakoś w ogóle nie ma tego typu problemów, i pewnie m.in. dlatego to oni, a nie „cywilizowana” Europa mają ogromny przyrost naturalny. Słowem – żyją, zamiast dorabiać ideologie do wegetacji. Pozostaje tylko jedno pytanie – od jak dawna autorzy wszystkich tych teorii nie zaglądali do swoich rozporków, że przyszły im do głowy takie pomysły?

1 komentarz:

  1. Te teorie znacznie bardziej niż z Łysenką kojarzą mi się z późnymi "odkryciami" w rasowych badaniach trzeciej Rzeszy, gdzie naukowcy po wielu badaniach dołączali do rodziny aryjskiej kolejne sprzymierzone nacje (żeby wspomnieć chociaż Walonów, nie mówię już o "honorowych Aryjczykach"- Japońcach). Teraz postępowe środowiska naukowe pracują na służbie innych panów - społeczności LGBT (jak sami każą się nazywać), lub bardziej naukowo - pederastów. Skoro doprowadzono do tego, że nazywanie homoseksualizmu chorobą jest karalne, to logicznym następnym krokiem jest zrobienie tego samego z transseksualizmem (a pewnie doczekamy równouprawnienia pedofili, zoofili, nekrofili czy kogo tam jeszcze nie wymyślą). Z drugiej strony argument działa wstecz: skoro płeć jest sprawą subiektywną, to siłą rzeczy taka jest i orientacja seksualna. Takie podejście do nauki nie zmieni się, dopóki istnieje liberalna demokracja, której główną ideologią jest od zawsze promujący zboczenia hedonizm.

    OdpowiedzUsuń