Żródło: http://www.facebook.com/JuniorBrandManager |
- http://pl.wikipedia.org/wiki/Modne_bzdury
Fantastyka naukowa od dobrych kilkudziesięciu lat przestała być domeną jedynie literatury. Duża cześć gier komputerowych, komiksów czy wysokobudżetowego kina akcji to wytwory "SF". Cudzysłów w poprzednim zdaniu bierze się z rozgraniczenia pomiędzy formą przedstawiającą problemy, tezy związane z osiągnięciach nauki i techniki czyli science fiction a jedynie tworami używającymi rekwizytów kojarzonymi z SF np. laserami czy statkami kosmicznymi. Jest to twarde rozgraniczenie eliminujące z rozważań większość książek, filmów itd. kojarzonych z gatunkiem (niestety mających się do fantastyki naukowej jak pornografia do "Romeo i Julia").
Jeśli potraktować samą fantastykę naukową oderwaną od formy w jakiej jest podana jako zbiór problemów czy możemy ją wartościować? Czy pomimo tego że książka- nudna, źle napisana z dialogami wołającymi o pomstę do nieba ale zawierająca przemyślenia stanowiące źródło doktoratów dla bioetyków jak i inspiracje dla inżynierów może być nazwana dobrą książką science fiction? A może należało by ją nazwać słabą książką ale dobrym materiałem SF?
W przypadku filmów mamy zwykle "rdzeń" ma charakter odtwórczy. Tak zwane klasyki: 2001: Odyseja kosmiczna, Blade Runner, Diuna czy Stalker zostały nakręcone na podstawie dzieł literackich. W tym przypadku "dobry film SF" przedstawia już istniejąca treść fantastyczno naukową w formę filmową. Podaje ją w sposób estetyczny, zwykle też zmodyfikowany ale w taki sposób by pierwotne idee (lub przynajmniej ich cześć jak w Blade runner) nie zniknęły. I tutaj dochodzimy do sprawy Prometeusza. Film ten w dużej ilości recenzji został jako klasyk gatunku lub co najmniej dobry film SF. Zwykle te określenia mają charakter bardzo lakonicznej informacji, niczym "Słowacki wielkim poetą był!". Co temu przeczy?
- Wewnętrzna logika.
Jest to najbardziej podstawowym kryterium dzieła mającego aspirować do miana fantastyki naukowej. Wiele kluczowych elementów może nie istnieć w naszym świecie albo wręcz przeczyć jego zasadom jednak mechanizmy związane z danym elementem muszą mieć umocowanie w danym uniwersum. Przykładem może być przyparawa z Diuny. Sama w sobie zupełnie fantastyczna lecz działa na nią np. mechanizm podaży i popytu. W przypadku Prometeusza z logiką działań jest na bakier (pierwsza część recenzji), a może gorzej bowiem zastąpiła ją logika filmowa (np. burza porywa łazik ale nie ludzi bo to ładnie wygląda, sondy skanują ale nie dają praktycznej mapy itd.).
- Kiosk z problemami
W przypadku Prometeusza mamy wręcz natrzęsienie elementarnych dla fantastyki naukowej: przedłużanie życia, spotkanie obcej rasy, spotkanie rasy "twórców", socjologiczny problem wiary w starciu z nauką, uczucia u robotów. Podobne zaludnienie na kartkę/minutę filmu widziałem jedynie podczas czytania Ślepowidzenia Wattsa. Jednak w Prometeuszu poza właściwie zaakcentowaniem każdego z tych problemów nie ma rozwinięcia, puenty, ba nawet jakiegoś oryginalnego przedstawienia ich. (Zresztą cały film jest pełny wątków zupełnie nic nie wnoszących i potraktowanych jako wypełniacz- dla części widzów stanowi to dowód na dojrzałą wielowątkowość odróżniającą od innych letnich blockbusterów dla mnie po prostu jest to nieudolna rzemieślnicza wyliczanka rzeczy muszących się znaleźć w filmie nadająca się do "Junior brand manager"). Niestety król jest nagi.
- Nowa estetyka?
Wiele osób nie znosi ekranizacji opowiadania Czy androidy śnią o elektrycznych owcach? Mają oni swoje racje: większość scen, ważnych elementów świata pozmieniano lub usunięto. Nikt jednakże nie może odmówić porażenia wręcz wizualnego i dźwiękowego w tym filmie. W przypadku Prometeusza mogę zgodzić się jedynie częściowo. Tutaj następuje chyba największa subiektywizacja. Surowe sceny krajobrazów, ujęcia statku (choć jak zwykle w kosmosie statki wydają dźwięki, że może być inaczej udowadnia Odyseja Kosmiczna) są bardzo ładne. Natomiast potwory (macki? no już tylko "szarak" byłby bardziej oklepany), wnętrza, ubrania i ekwipunek najwyżej średnie- wszystko to już gdzieś było. Podobnie z muzyką: to już było.
Od ostatniej recenzji zdołałem ochłonąć- ocena jest taka sama. Przydała by się jeszcze lepsze zdefiniowanie "gniota". Nie mam bowiem pisząc tak w myślach filmu typu "Megarekin vs Stalowa Ośmiornica 3" tylko super produkcje ulepione w gigantyczny remiks ogranych motywów, scenografii tak aby przeciętny widz dostał choć trochę tego co lubi (a jak wiadomo lubi to co już zna).
Opisałeś tutaj wszystko aż nazbyt zrozumiale.. dzięki czemu ostatecznie dotarło do mnie dlaczego "Prometeusz" wciąż mi się podoba.
OdpowiedzUsuńJest wszystko, co trzeba. Statki kosmiczne, roboty, obca rasa.... a macki i tandeta są w moim odczuciu charakterystyczne dla "Obcego".
Jak wspominałam, badziewne zakończenie i mnogość dziur w scenariuszu to coś, czego nie da się nie zauważyć.., a jednak klimat całości w jakiś sposób zrekompensował mi tę niedołężność.
Bo i, jak była mowa wyżej - ludzie lubią to, co już znają. I to święta prawda.
Niestety spora część widzów filmów tej kategorii (pomijając maniaków/znawców/lubiących się w..) SF nie tylko nie zwraca uwagi na elementy, o których wspomniałeś, a nawet nie jest w stanie zrozumieć tak prostackiej i łopatologicznej (jak w przypadku ("POrometeusza")fabuły. Cieszę się, że nie należę do tej częśći odbiorców, ale coś jednak jest ze mną nie tak. Może zwyczajnie lubuję się w tandecie, tylko muszę dorosnąć, by się do tego otwarcie przyznać.