wtorek, 15 lutego 2011

Dawid Szymański "Stratum" cz. III


Substrat 3: Zapomniana Ziemia
Generator ADC – niepewne urządzenie oparte na słabo jak na razie poznanej technologii, umożliwiające w pewnych warunkach zatrzymanie postępu Rdzy. Bywa bardzo zawodne, a kiedy indziej niesłychanie pewne – wynikać to może z tajemnic Rdzy, nie znanych człowiekowi.
Techludzie – ludzie, którzy w czasach Schizmy zamienili swe ciała na stalowe, doskonalsze odpowiedniki i wypowiedzieli wojnę swym białkowym braciom. Zniewoleni, służą dziś Ludzkości.


Zmierzchało już, a lejący w nieskończoność deszcz zamieniał lichą drogę w trudne do pokonania błoto, gdy ostatni z transporterów dotarł do przedmieść Vanadae, gdzieś w okolicach Alp. Potężna, pomalowana na czarno maszyna, wyposażona w przenośny, acz czasami zawodny generator ADC oraz kilka rodzajów broni, przywiozła ostatni transport uchodźców z Bevealux. Awaria tamtejszego generatora ADC spowiła miasto i przylegający port gwiezdny ciemnością, i ledwie kilkudziesięciu ludziom udało się zbiec z pomocą przysłanych ekip ratunkowych. Tymczasowo przewożono ich do Vanadae, będącego największym miastem regionu.

 
Boczna śluza maszyny otworzyła się, i powoli poczęły wychodzić z niej ubrane w nijakie szaty postaci. Część z nich była w wyraźnym szoku, toteż nie bez powodu obok kręciło się wielu konsyliarzy, rozdających środki uspokajające i inne medykamenty. Spośród tego zbitego tłumu rozpaczających nędzników wyróżniała się jedynie jedna postać.
Wysoki mężczyzna, w powłóczystej czarnej szacie z wyhaftowanym na ramieniu symbolem staroświeckiej latarni morskiej i obszernym kapturze, jako jedyny wydawał się nie przejmować katastrofą; co więcej zdawał się być w znakomitym humorze, chociaż można to było wyczytać jedynie z jego skrytej w półcieniu rzucanym przez kaptur twarzy. Kaptur ów, jednak nie ukrywał groźnego czarnego zarostu i krzaczastych brwi, nadających diabelski, dystyngowany wygląd. Człowiek ów szybko odłączył się od grupy, wyraźnie zbyt wolno poruszającej się jak na jego wymogi, po czym sam ruszył w kierunku mostu prowadzącego do Vanadae. Wzbudził tym podejrzenia u młodego wartownika przy punkcie kontrolnym, jednakże okazana przepustka wysokiej rangi urzędnika Astrolabium szybko te podejrzenia zdusiła. Mężczyzna raźnym krokiem wkroczył na olbrzymią, posępną konstrukcję mostu.
Deszcz przybrał na sile. Przez most przechodziło w obydwu kierunkach mnóstwo ludzi wszelakiej maści, od brudnych nędzarzy po żołnierzy w lśniących czarnych uniformach.
Oddzielając się od tłumu, mężczyzna przeszedł na lewą, mniej zatłoczona stronę mostu i przystanął na chwilę, podziwiając rozciągające się przed nim miasto.
            Widok ten był jednocześnie ponury i majestatyczny. Po drugiej stronie brudnej rzeki, skąpane w strugach deszczu wznosiło się ogromne miasto, stanowiące kontrastującą z szarym otoczeniem kombinację wysokich, niemal ginących w chmurach budowli przetykanych obdrapanymi przysadzistymi kamienicami. Nad całym krajobrazem górowała też majestatycznie wysoka, czarna, spiczasta wieża – zapewne mieszcząca generator fal ADC.
Nieco dalsza część miasta sprawiała jednakże jeszcze posępniejsze wrażenie. Niektóre budynki były dziwnie powyginane, kilka było zupełnie zrujnowanych, a całość spowijała nienaturalna, ciemna  mgła. Była to skażona Rdzą część Vanadae, niezdatna do zamieszkania.
Ta Ziemia umierała. Hiperstrukutra była uszkodzona, więc w grę wchodził jedynie transport gwiezdny. Ludzie ulegli tu degeneracji. Astrolabium zapomniało o tej Ziemi.
Mężczyzna w czarnych szatach chwilę jeszcze przyglądał się temu widokowi ze swojego miejsca na moście, po czym powoli odwrócił się, by ruszyć dalej. Ledwie jednak to zrobił, a wpadł na zgarbionego, starszego człowieka, w szarym kapturze i takowym kombinezonie, cuchnącego przeraźliwie:
- Przeklęci astrognoje! Do ciebie mówię!! Zdradził cię ten bluźnierczy emblemat na rękawie!! Nie rozumiem tej waszej magii ale gdybym mógł, pokazałbym co o was myślę!! – mężczyzna począł wydzierać się, plując na wszystkie strony.
- Uważaj na słowa, człowieku, albo rychło dam ci posmakować mojej pięści.
Mężczyzna ani zamierzał uważać na to co mówi:
- To pokaż, ty wyglancowany fircyku! Cóż żeście uczynili z naszą Ziemią!?  Ta miała być wolna od wojny, a zżera ją to gówno! Tfu!
- Jeśli ci nie pasuje ta Ziemia, wykup sobie przeniesienie do innej hiperstruktury. Nie mam czasu na zajmowanie się takimi mętami.
To mówiąc, mężczyzna pchnął pieniacza w tłum, dodając mu jeszcze cios w splot słoneczny, po czym szybkim krokiem ruszył w swoją stronę. Pieniacz zakrztusił się, wstał, po czym dalej począł rzucać obelgami chrapliwym głosem; ledwo mógł złapać powietrze. Ale mężczyzna był już daleko.

Wreszcie, przebijając się przez gęsty i brudny tłum dotarł do ogromnego czarnego budynku, prawie pozbawionego okien. Jego ostatnie piętra ginęły w niskich chmurach. Chwilę jeszcze przystanął, oglądając ogrom miasta, które zdawało się być jeszcze większe, oglądane z poziomu ulic. Te zaś roiły się od ludzi, ogromnych wozów ciągniętych przez konie i czarnych transporterów lokalnej autonomicznej milicji. Przypominało to ruch w mrowisku. Wiedział, że Rdza zniszczy wkrótce i tę planetę, o ile pierwszy nie odnajdzie jej Wróg. Właściwie, nawet go to cieszyło, gdyż ludzie tu żyjący przynosili wstyd Ludzkości swym zacofaniem i głupotą. Odwrócił się gwałtownie i ruszył przez wielkie wrota do środka budowli.

- Ach, Astroliarcha Sumienność 335267 jak mniemam? Jestem Empatia 14521, Lider Ziemi800, jak panu podoba się w moich włościach? Oczekiwaliśmy pana. – człowiek ów mówił szybko, gęsto przy tym gestykulując. Ubrany był w czarny garnitur i wymięty płaszcz, który to strój nijak do niego pasował. Wyglądał dosyć młodo, choć zapewne było to już jego któreś-dziesiąte ciało. W zdobionym płaskorzeźbami, urządzonym na XIX wieczną modłę pomieszczeniu było jeszcze dwóch radnych i strażnik. Odziani w czarne kaptury i peleryny radni byli nieruchomi; wydawali się być rzeźbami.
- W istocie, to ja. Reprezentuje Astrolabium w sektorach 56-23-44. Wylądowałem w porcie gwiezdnym w mieście Bevelaux, które…
- Tak, to straszna tragedia. A najgorsze że Rdza roznosi się w strasznym tempie. Ludność mówi, że to Astrolabium samo ją rozprzestrzenia w poszukiwaniu tych dezerterów, co za bluźnierstwo… Proszę, oto szczegółowy raport sprawy. – to mówiąc podał astroliarsze starannie zwinięty zwój papieru, opatrzony ozdobną pieczęcią.
- Zapewniam, iż Astrolabium, mimo całej swojej surowości nie ucieka się do tak niskich zagrań. Ci, którzy tak twierdzą to głupcy, jakich pełno na tej zapomnianej Ziemi. Nikt nie wie czym jest Rdza! Ale przejdźmy do rzeczy. Znaleziono ich?
- Ach, tak oczywiście – Empatia 14521 poprawił holograficzny monokl -  zostawili swoje iluzje astropatyczne na wszystkich sąsiednich Ziemiach, ale ostatecznie wytropiono ich tutaj . Udało się to dzięki…
- Szczerze, Liderze mało obchodzi mnie jak się to udało. Najbardziej interesuje mnie skutek. Poznaliście ich lokalizację… Czy zostali złapani?
Lider podszedł do biurka, na którym stała rzeźba orła o rozpostartych skrzydłach i holoklawiatura. Po chwili, tuż nad nią wyświetlił się trójwymiarowy obraz planety i jej wszystkich znanych alternatyw. Mężczyzna ruchem ręki przyciągnął do siebie model oznaczony jako +2, po czym wskazał na punkt umiejscowiony na największym kontynencie.
- Tutaj – powiedział odchrząkując lekko – znajduje się… znajdowało się Bevelaux wraz z portem gwiezdnym. Szczęśliwie nie był to jedyny port na planecie, w przeciwnym wypadku nie moglibyśmy jej przez pewien czas opuścić, gdyby tylko hiperstruktura nie miała uszkodzonego Hiperstabilizatora…
- Proszę przejść do rzeczy – uciął astroliarcha.
- A zatem, - Lider przesunął palec nieco dalej – dezerterzy 34 kompanii znajdują się tutaj, w starej machinatorni. O ile nam wiadomo, znaczna jej część jak i przylegające tereny zostały skażone Rdzą, zastanawiam się zatem czy nie wystarczy poczekać…
- Poczekać? – po Sumienności 335267 nie było widać zdenerwowania, ale w jego głosie dało się wyczuć urazę – to zdrajcy Rasy Ludzkiej, Liderze! Jeśli zeżre ich Rdza, pociągnę was do odpowiedzialności! Muszą zostać postawieni przed Kouncylarium, które zdecyduje jaka kara ich spotka za unikanie walki w imieniu Człowieka!
Lider cofnął się nieznacznie, poprawiając charakterystycznym gestem monokl. Na jego twarzy nie było mimo to widać żadnych emocji. Stojący w głębi sali radni wciąż stali nieruchomo.
- Zapewniam cię, astroliarcho, iż nie zamierzam mieszać się w sprawy Astrolabium, ani tym bardziej stawać im naprzeciw. Co do dezerterów oczywiście zgadzam się. Oczywiście, jak najszybciej wyślę oddział by ich aresztował.
- A zatem, proszę powiadomić mnie gdy się tym zajmiecie. Chcę osobiście uczestniczyć w wyprawie.
- Czy to nie będzie aby zbyt niebezpieczne? Zasady zobowiązują nas do…
Sumienność 335267 wyszedł bez słowa z sali.

Nieco później, astroliarcha zapoznawszy się z raportem, używając osobistego interfejsu Astrocom przesłał go do Matrycy na Pierwszej Ziemi (Ogniwie). Natychmiast nadeszła odpowiedź, z której jasno wynikało iż ma wolną rękę w tej sprawie. Uśmiechnął się lekko. Ta sprawa była nieco inna od zwykłych przypadków dezercji. Coś w niej nie grało, ale zdany był na tylko siebie – Lider Ziemi800, pomimo wieku i doświadczenia okazał się być idiotą. Postanowił chwilę zrelaksować się przed misją.
Stał teraz przy oknie swej kwatery pogrążony w zadumie. Odczuwał w duchu pewną radość, z tego że w przeciwieństwie do większość szarych mas ludzkości, on był zdolny do refleksji i własnych przemyśleń. Myśli innych kręciły się tylko wokół podstawowych potrzeb i służby Ludzkości. Spoglądał teraz na zatłoczone ulice i monumentalne budynki miasta. Rozmyślał nad sensem i celem istnienia tego wszystkiego. Ludzie od paru set lat pogrążeni byli w wojnie z nieznanym wrogiem, a osiągnięcie przez nich nieśmiertelności unieśmiertelniło też konflikt. Niezliczone miliardy ginęły na niezliczonych polach walki rozrzuconych na niezliczonych rzeczywistościach, tylko po to by po śmierci zyskać nowe ciała i wrócić do walki.
Rozmyślał nad pokręcona wojny toczonej w wielu wymiarach, której zasięg przekraczał możliwości percepcyjne większości ludzi; nad kolonizowaniem niezliczonych ilości alternatywnych Ziemi Rozmyślał nad tym wszystkim często, ale nie dochodził do żadnych sensownych wniosków. Najwyraźniej, takowe nie istniały. Jednakże nigdy nie pozwolił, by jego wewnętrzne przemyślenia wpływały na jego decyzje i postrzeganie rzeczywistości. Na co dzień był bezwzględnym astroliarchą, agentem Astrolabium egzekwującym wykonywanie obowiązków od tych, którzy się od ich wypełniania uchylają.
Nagle, na stojącym tuż obok niego holowizorze wyświetlił się wielki zdobiony napis, obwieszczający zakończenie przygotowań do wyprawy. Była też wzmianka o przeprowadzeniu odprawy już w drodze, a drukarka w mgnieniu oka sporządziła glejt autoryzacyjny. Najwyższy czas.

Lecieli ogromnym, ciężko uzbrojonym sterowcem. Młody, bo jak sam przyznał wcześniej było to dopiero jego drugie ciało, kapitan krótko przedstawił Sumienność 335267 dowódcom czterech wyznaczonych na misję oddziałów. Ci zaś za pomocą psicomów przekazywali zasłyszane rozkazy bezpośrednio do umysłów swych podwładnych, podążających w dwóch towarzyszących sterowcowi barkach powietrznych. Niebo miało nieprzyjemny, zielonkawy odcień. Deszcz nie przestawał padać. Po introdukcji, astroliarcha przejął głos.
- Opiszę pokrótce cele misji. Jak zapewne wiecie, rzeczywistość nie zamyka się w jednym wymiarze. Kolonizujemy naszą rodzima planetę, a raczej jej alternatywy. Toczymy wojnę z Wrogiem, walczymy z Rdzą, staramy się rozwiązać zagadkę kolapsatora. Niektórzy, z was nie są dość silni, by odnaleźć się w tym wszystkim. – omiótł wzrokiem kamienne, bezwyrazowe twarze dowódców. Wiedział, że żołnierze z Armii Ludzkości nie darzą agentów Astrolabium sympatią. Westchnął, po czym kontynuował:
- W obrębie Ziemi800 , to jest na 6 sąsiednich Ziemiach, hiperstrukturach. Szukaliśmy kilku dezerterów, którzy porwali statek i skryli się gdzieś między tymi wymiarami.
Jeden z dowódców splunął dyskretnie, acz wymownie.
- Czy coś wam się nie podoba, sierżancie? – stanowcze pytanie astroliarchy nie wywarło na żołnierzu żadnego wrażenia.
- Zwyczajnie przeczuwam co nas czeka, panie. Znów wysyłacie nas przeciwko naszym kamratom.
- Jeśli wasi kamraci nie potrafią dostosować się do nauk Matrycy i nie chcą służyć Ludzkości… kara za to jest nieunikniona i sprawiedliwa.
- Czy ktoś jeszcze zgłasza jakieś wątpliwości? – powiedział twardo młody kapitan, wymownie kładąc dłoń na broni przytroczonej do pasa.
Dowódca nie odezwał się więcej.
- Doskonale – podjął Sumienność 335267. – Zatem ważne jest to, iż dwa oddziały należące do 34 kompanii obrony planetarnej Ziemi800 dwa miesiące r-czasu temu porwały statek gwiezdny z układem międzywymiarowym. Jest to częste działanie wśród żołnierzy, którzy chcą uciec od wojny. Ale jak wiemy, wojna jest esencją Ludzkości. Bez niej nie ma Człowieka. Ani Wroga.
Po raz pierwszy od przylotu tutaj poczuł jakieś emocje, mieszankę poczucia wyższości i jakby nutkę fanatyzmu.
- Pierwotnie, zdrajcy wylądowali na Ziemi848, gdzie nie istnieje jeszcze hiperstruktura,  jednakże od tamtego czasu kilkukrotnie zmieniali swe położenie, rozmieszczając fałszywe iluzje astropatyczne, w celu zmniejszenia prawdopodobieństwa odnalezienia ich.
- Czy mogę coś wtrącić, panie? – zapytał kapitan.
- Słucham.
- Dlaczego ci zdrajcy nie opuścili po prostu znanego kosmosu ? Czyż mając tak potężny statek, nie mieli możliwości udania się niemal wszędzie? Czemu szwędają się standardowy sposób, w okolicach Ziemskich alternatyw miast odnaleźć inną planetę w zupełnie innym wymiarze?
- Cóż, to wykaże śledztwo po tym, jak już złapiemy tych niegodziwców. Ta sprawa nie jest typowa dla swego rodzaju; przeczuwam tu wpływ czegoś jeszcze.
Zaczynał żałować, iż odmówił wzięcia ze sobą grupy operacyjnej Astrolabium. Uznał, że rozwiąże sprawę sam, z pomocą tutejszego garnizonu i być może milicji. Ale morale żołnierzy, z jakiś powodów nie było najwyższe, a obecność astroliarchy tylko pogorszyła sytuację. Kolejna zagadka. Szybko jednak odrzucił te słabe myśli, koncentrując się na celach wyprawy.
- Przechodząc do sedna, nasze zadanie polega na zinfiltrowaniu starej machinatorni, gdzie zdrajcy ukrywają się. Przestrzegam was jednak, iż znaczna część tego obiektu i otaczających go terenów została zainfekowana Rdzą. Sterowiec i barki mają generatory ADC, ale po desancie będziecie zdani na samych siebie. Dodam tylko, że nieznane jest wyposażenie wroga, wnioskuje się jednak standardową broń piechoty Armii Ludzkości. Znana jest za to liczebność – dwa niepełne oddziały, około 80 osób…
- Ech, zaraza! Dlaczego zamiast walczyć z Wrogiem, zostajemy wysyłani przeciwko ludziom?! – dowódca, który poprzednio zgłaszał wątpliwości, najwyraźniej miał ich więcej. Kapitan odruchowo złapał za broń. Trzej pozostali dowódcy siedzieli w bezruchu.
- Proszę usiąść, sierżancie! – powiedział spokojnie kapitan.
- Wojna trwa już od stuleci, ja sam walczę w niej siedemdziesiąt lat, ale większość czasu spędzam na walkach z, jak ich nazywacie, zdrajcami! – z frustracją rzekł dowódca.
Astroliarcha zaniepokoił się, ale nie dał po sobie tego poznać.
- Jeśli natychmiast nie uspokoicie się, sierżancie, będę zmuszony złożyć raport dowództwu astrolabium na temat potencjalnego zdrajcy…
Na moment ich oczy spotkały się. Sumienność 335267 uruchomił połączenie astropatyczne z interfejsem dowódcy, natychmiast uzyskał jego dane. Sierżant Pomyślność 32431, drugie ciało, wiek Theorii 120, pierwsze ciało zmarłe na polu bitwy…
- Proszę siadać, sierżancie! Wykonać rozkaz! – kapitan znacząco przeładował pistolet.
Dowódca milczał. Chwilę tak jeszcze stał, patrząc w oczy astroliarchy. Powoli usiadł.
- …Jeśli nie ma więcej pytań, ANI wątpliwości… - zaczął kapitan.
- Odprawa zakończona – rzucił Sumienność 335267 – niech Matryca was prowadzi.
Usiadł w milczeniu obok kapitana, od czasu do czasu dyskretnie obserwując jednak agresywnego sierżanta. 

Podróż trwała jeszcze jedynie kilka minut, gdyż machinatornia nie leżała zbyt daleko od miasta. Z tego co dowiedział się Sumienność 335267, zanim na dobre zaczęła funkcjonować, pojawiła się Rdza. Stało się to tak niespodziewanie, że nie zdążono włączyć generatorów ADC, służących do ochrony przed nią.
Rdza była zmorą tak Ludzkości, jak i Wroga. Nie było dokładnie wiadomo skąd się wzięła, znano za to jej działanie aż za dobrze: oddziaływała na ludzkie zdolności theopsioniczne, wyciągając z nich koszmary i nadając im mniej lub bardziej materialne formy, oraz deformując rzeczywistość. Była skazą, która raz zasiana nie możliwa była do wyplenienia. Nikt też nie miał pojęcia jak się przenosi pomiędzy kolejnymi wymiarami i istniejącymi w nich planetami. Podejrzewano wprawdzie bliski związek z dużymi masami ludzi, gdyż w miejscach słabo zamieszkanych lub pustych – nie występowała. Jednakże, również jej fizyczna natura pozostawała tajemnicą. Tak jak kolapsator.
Astroliarcha dyskretnie omiótł wzrokiem pomieszczenie sterowca, w którym przebywali. Zdobienia w ponurym, niczym XIX wiecznym stylu, obfitujące w płaskorzeźby i ryciny – ten styl obecny był prawie wszędzie, na tej Ziemi, a on chyba jako jedyny dostrzegał tą monotonię.
Niespokojny dowódca siedział w bezruchu z innymi, choć co jakiś czas rzucał astroliarsze wymowne spojrzenie. Młody kapitan również siedział sztywno, co jakiś czas wygładzając tylko swój czarny mundur na rękawach.
Za bocznymi oknami widać było sunące po zielonkawym niebie barki powietrzne. Ich toporne, grubo ciosane kształty kompletnie zaprzeczały ich szybkości i zwrotności, ale za to doskonale mówiły o wytrzymałym pancerzu i ogromnej pojemności. Spojrzał przed siebie, na główny iluminator, otoczony ramą w kształcie cierni. Widać już było ogromny, ciągnący się wzdłuż gór po horyzont kompleks machinatorni. Nieskończone morze kominów, wielkich gmachów, masztów, dźwigów i rusztowań. Wyraźnie odróżniał się też obszar pochłonięty przez Rdzę. Kominy były wygięte pod dziwnym kątem, a potężne budynki były miejscami nienaturalnie poszarpane, strasząc nagimi prętami rusztowań, uformowanymi w dziwaczne kształty. Sterowiec zaczął powoli wyhamowywać i obniżać lot. Czerwone światło sygnalizowało gotowość do rozpoczęcia misji.
Procedura była znana astroliarsze, toteż siedział on i czekał, aż oddziały operacyjne zabezpieczą teren i utworzą perymetr obronny. Sterowiec zawisł nisko nad ziemią; po zapaleniu się zielonych świateł czterej dowódcy chwycili zamocowaną na stojakach broń i wyskoczyli przez boczne śluzy. Przez główny iluminator Sumienność 335267 obserwował jak z barek wyskakują kolejni żołnierze i zajmują stanowiska, kryjąc się za nierównościami terenu i wrakami pojazdów przemysłowych. Było ich równo 100, uformowanych w cztery oddziały po pięćdziesiąt i 10 podgrup po dziesięciu ludzi.
Widoczność była kiepska; zielonkawy półmrok powodowany przenikaniem promieni słonecznych przez uszkodzoną hiperstrukturę i mgła oraz padający deszcz tworzyły melancholijny obraz, gdyby to określenie miało dziś jakiekolwiek znaczenie. W połączeniu z martwymi gmachami machinatorni widok był jeszcze posępniejszy.
Dwie grupy żołnierzy zajęły miejsca po obydwu stronach wielkich wrót, reszta czekała zabezpieczając teren. Jeden z żołnierzy wyjął długą tubę; przez chwilę coś przy niej majstrował, aż dało się zobaczyć delikatny, biały błysk przy jednym z jej końców.
Momentalnie, na pokładzie sterowca nad specjalna konsoletą oraz na podręcznych automaperach żołnierzy zaczął formować się trójwymiarowy obraz kolejnych wnętrz. Zmieniały się nieprawdopodobnie szybko; tylko techoczy żołnierzy i astroliarchy mogły dostrzec i zarejestrować je.
- Mikroskopijni Biobserwatorzy sprawdzą teren nieskażony. Jeśli nie wykryją zbiegów tam, będzie jasne że ukrywają się w zakażonej części. – powiedział jakby do siebie kapitan.
- Nie sądzę, by byli aż tak zdesperowani – podjął Sumienność 335267 – Rdza to pewna śmierć ich ciał, a w ich przypadku nie mają co liczyć na błogosławieństwo kolejnych powłok. Matryca również skieruje ich theorie do maszyn myślących lub je rozpuści. Na pewno o tym wiedzą. Jeśli biochmara nie wykaże nic, powiedziałbym raczej, że uciekli.
- To niemożliwe! Teren machinatorni jest obserwowany z posterunków na hiperstrukturze od momentu ich wykrycia!
W duchu astroliarcha zgodził się z kapitanem, co do potencjalnej ucieczki zdrajców, ale wciąż coś mu tu nie pasowało. Raport mówił że zabrali też statek – gdzie on zatem jest? A pomysł z ukryciem się w zakażonej części kompleksu nie trzymał się kupy. Śmierć była dla dezerterów jeszcze gorszą opcją niż złapanie żywcem, gdyż Matryca permanentnie wymazywała ich theorie, lub przetwarzała na subprogramy maszyn myślących, nie dając szans na kolejne ciało.
Po kilku minutach miniaturowe drony skończyły skanować kompleks. Nie wykryły żadnych form życia wewnątrz. Sumienność 335267 głośno wypuścił powietrze z płuc.
- W takim razie należy sprawdzić zakażoną część Machinatorni.
Kapitan przytaknął. Wśród żołnierzy wybuchło małe poruszenie. Zgłosił się jeden z dowódców, jego twarz wyświetliła się na holoekranie.
- Z całym szacunkiem panie, ale to dosyć niebezpieczne. Nie mamy ze sobą wehikułów zapewniających ochronę…
Zanim astroliarcha zdążył odpowiedzieć, kapitan powiedział ze złością:
- Sierżancie, wasz kontrakt przewiduje działania na terenach objętych Rdzą również bez wykorzystania pojazdów. Przypominam również, że na czas służby obecne ciała pana i pańskich podwładnych należą do Genozbioru Astrolabium… Jeśli ma pan nadzieję na kolejne ciało…
- Oczywiście, panie. Rozpoczynamy przygotowania.
Sumienność 335267 czekał, aż włączy się ów agresywny dowódca – ale tamten nie zgłaszał wątpliwości.
Technicy sterowca uprzedzili przez intercom o separacji modułu naziemnego; kapitan i astroliarcha oraz obecna na pokładzie obsługa maszyn nawigacyjno-taktycznych zamarła w rutynowym oczekiwaniu. Po chwili dało się odczuć wstrząs, a przez iluminator w dachu ujrzeli ulatujący w górę moduł powietrzny. Dolna część sterowca stała się pancernym, mobilnym centrum dowodzenia na gąsienicach. Konsyliarz najbliższego oddziału wszedł chwilowo na pokład i rozdał tabletki przeciw wstrząsom psionicznym powodowanym przez pole ADC, chroniące przed działaniem Rdzy. Po chwili opuścił pojazd, a jeden z techników uruchomił generator.
Rzeczywistość delikatnie zafalowała, zadrżała. Astroliarcha nie cierpiał tego uczucia, choć doświadczał go już wiele razy. Ilekroć rozciągano wokół niego pole ADC, odczuwał nie tylko standardowe przejściowe niedogodności fizyczne, ale też jego głowa na ułamki sekund wypełniała się makabrycznymi wizjami. Czasami, bardzo rzadko, zastanawiał się jak inni to znoszą.
Po krótkiej chwili potężne jupitery pojazdu rozświetliły zielonkawy półmrok i ukazały w pełnej okazałości mroczny gmach rozciągający się od frontu. Dwaj żołnierze złamali pieczęć na głównej bramie, która z przerażającym hukiem otworzyła się, ukazując ciemność. Sumienność 335267 dostrzegł ledwie zauważalny tik nerwowy u kapitana, zapewne defekt ciała. Żołnierze przegrupowali się i poczęli wchodzić w ziejącą z bram Machinatorni otchłań, przypominającą paszczę głodnej bestii. W końcu i pojazd dowodzenia ruszył do środka, a mrok łakomie połknął jego masywny kształt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz